Urszula Witkowska
Blog: Pełen Zlew – blog o książkach, kotach i bałaganie
Link do recenzji
Zdaje nam się, że koniec świata jest odległy, ale jeśli się nad tym zastanowić, na każde jedno życie przypada przynajmniej kilka końców świata. Mniej lub bardziej dotkliwych. Mniej lub bardziej metaforycznych. Co jednak nie zmienia faktu, że wciąż w naszych myślach odpychamy go do sfery „niemożliwe“.
To, co spotkało garstkę młodzieży i kilkoro maluchów, którzy jak zwykle wsiedli do szkolnych autobusów mogłoby wydarzyć się wszędzie. Padło na wybrzeże Stanów Zjednoczonych. I podejrzewam, że także w ich myślach czaiło się wcześniej w sferze „niemożliwe”… a jednak… Straszliwe burze, czarny grad zatruty toksynami wyciekającej broni chemicznej i koszmar, który dopiero się zaczyna.
Dean też nie sądził, że tamten poranek, gdy prawie spóźniony na szkolny autobus wybiegał z domu, może być tą ostatnią chwilą starego świata. Czemu się dziwić… Postaw się w jego sytuacji…Wyobraź sobie… „Twoja matka wrzeszczy, że spóźnisz się na autobus. Widzi już, jak nadjeżdża. Nie zatrzymujesz się, żeby ją przytulić i powiedzieć jej, że ją kochasz. Nie dziękujesz za to, że jest taka dobra, serdeczna, cierpliwa. Oczywiście, że nie – pędzisz w dół po schodach i mkniesz w kierunku przystanku.
Tylko że jeśli to był ostatni raz, kiedy widziałeś swoją matkę, to jednak jakby trochę żałujesz, że nie zatrzymałeś się i nie zrobiłeś tych wszystkich rzeczy.“ Później tylko krew. Krzyk. Panika.
A Dean nie jest bohaterem. Jest nastolatkiem. Jednym z wielu innych, podobnych sobie. Ma niesprecyzowane plany na przyszłość, a w sercu wiele emocji. Tak zwyczajnie, jak na ten wiek przystało. Jedyne, czego nie ma, to czasu, by dorosnąć w spokoju, bo tak się niefortunnie złożyło, że wraz z garstką innych pasażerów szkolnego autobusu, którym udaje się przeżyć toksyczne gradobicie, zostaje uwięziony w supermarkecie. To miejsce staje się ich twierdzą. Ratunkiem i więzieniem jednocześnie.
I tak właśnie zaczyna się „Monument 14. Odcięci od świata“.
Muszę przyznać, że ta powieść mnie wyjątkowo zaskoczyła. Jest tak dobra, że aż niebezpieczna. Jeśli zaczniecie czytać, przepadniecie. To będzie i wasz koniec świata. Po prostu nic innego nie będzie się liczyło aż do tego ostatniego zdania. I sądzę, że tę książkę może skrzywdzić łatka „dla młodzieży“, choć – o ironio – młodzieży, która tym sloganem zostanie zachęcona do sięgnięcia po nią raczej przysporzy tylko wiele dobrego.
Historia jest wyważona i prawdopodobna. Język powieści autentyczny, bohaterowie świetnie skonstruowani. I szczegóły, które dają do myślenia, zwracają uwagę… Pomysł z reakcją na chemikalia zgodnie z grupą krwi – dla mnie genialny. Dzięki temu sytuacja się dodatkowo komplikuje. Nie ma dobrych i złych. Proste podziały nie istnieją. A jeśli ktoś, kogo kochasz na Twoich oczach krzywdzi kogoś, kogo lubisz tylko dlatego, że pod wpływem reakcji chemicznej zamienia się w agresywną bestię w ludzkiej skórze? Co zrobisz? Jak podejść do kwestii winy i kary? Jak funkcjonować z tymi, którzy są jednocześnie ważni i groźni? Do tego bardzo subtelne wątki romansowe i erotyczne, które nie mają w sobie niczego z banalności. I różnorodność bohaterów oraz precyzja, z jaką wyprowadzone zostały relacje między nimi – dodam dynamiczne relacje – to wszystko sprawia, że książka zdecydowanie warta jest uwagi.
Podejrzewam, że Emmy Laybourne, autorka „Monumentu 14“, jest świetną obserwatorką obdarzoną dotkliwą (głównie dla niej) dozą empatii. Podejrzewam również, że potrafi słuchać. Bo jeśli napisała książkę tak ciekawą pod względem społecznym, tak autentyczną i do tego niepozbawioną humoru a przecież jednak obfitującą w straszne wręcz sceny, to nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłaby nie być taką właśnie intrygującą osobą.
Jeśli czytaliście „Miasto ślepców“ czy „Władcę much“ i przypadły Wam do gustu, to zdecydowanie powinniście sięgnąć i po tę pozycję.
Aha… to dopiero pierwszy tom! I muszę przyznać, że już czekam na kolejne!